Jeszcze kilkanaście lat temu HTC było marką, która elektryzowała fanów mobilnych technologii. Ich smartfony uchodziły za jedne z najlepszych na rynku, oferując świeże pomysły, świetną jakość wykonania i czystego Androida, zanim to było modne. Dziś? HTC wraca na nagłówki, ale nie z powodu innowacji, a z powodu specyfikacji, która wygląda, jakby ktoś zapomniał, że mamy już 2025 rok.
HTC Wildfire E7 to nowy model, który wkrótce zadebiutuje w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Z pozoru może wyglądać jak kolejny niedrogi telefon dla mniej wymagających użytkowników. Problem w tym, że nawet w tej klasie budżetowej rynek oferuje znacznie więcej. Wildfire E7 to nie powrót do formy – to dowód, że HTC wciąż nie rozumie, czego oczekują współcześni klienci.
Specyfikacja z zamierzchłej epoki
Model ten wyposażony ma być w 6,67-calowy ekran o rozdzielczości HD+, więc już na starcie rozczarowuje. Niska ostrość obrazu przy tak dużym wyświetlaczu przypomina czasy, gdy smartfony z 720p były normą, ale dziś nawet w tanich urządzeniach, Full HD to standard. Odświeżanie 90 Hz i jasność na poziomie 420 nitów nie ratują sytuacji, bo to nadal matryca, która w słońcu okaże się mało czytelna, a w codziennym użytkowaniu będzie po prostu przeciętna.
Sercem urządzenia ma być procesor MediaTek Helio G81, który jest układem o niewielkiej mocy. Oparty jest on na rdzeniach Cortex-A75 i A55 oraz grafice Mali-G52 MC2. Ten chipset nie oferuje niczego, co mogłoby konkurować z nowoczesnymi rozwiązaniami z tej półki cenowej. W 2025 roku trudno w ogóle usprawiedliwiać obecność takiego procesora, który nie nadaje się do bardziej wymagających zadań ani też nie zapewnia szczególnej energooszczędności.

Telefon ma mieć 6 GB RAM-u oraz 256 GB pamięci wewnętrznej i to właściwie jedyny aspekt, który wypada jako tako. Dodatkowy plus za slot na kartę microSD, choć i ten dodatek nie robi wielkiego wrażenia. Całości dopełniać ma bateria o pojemności 4920 mAh, która teoretycznie mogłaby być zaletą, gdyby nie fakt, że ładowanie odbywa się z mocą zaledwie 10 W. To oznacza długie godziny przy gniazdku, nawet gdy telefon ma być skierowany do “niewymagających”.
HTC chyba zamierza udawać, że Wildfire E7 oferuje coś więcej, montując 50-megapikselowy aparat główny. Na papierze wygląda to nieźle, ale jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Do kompletu dołączono „czujnik głębi” o rozdzielczości 0,08 Mpx, który w praktyce jest atrapą, a nie funkcjonalnym elementem fotograficznym. Przedni aparat ma mieć z kolei 16 Mpx, co powinno wystarczyć do okazjonalnego selfie czy wideorozmowy. Brakuje tu jakiegokolwiek obiektywu ultraszerokokątnego, nie mówiąc już o teleobiektywie. W 2025 roku nawet tani smartfon potrafi zaoferować więcej, a HTC zdaje się o tym zapominać.
HTC Wildfire E7 obsługiwać będzie jedynie sieci 4G, co w dobie powszechnego 5G jest kolejnym minusem. Do tego Wi-Fi w wersji 5, Bluetooth 5.0 i pojedynczy głośnik. Całość zamknięta będzie prawdopodobnie w plastikowej obudowie ważącej 204 gramy. Telefon nie będzie wyróżniać się też designem ani jakością wykonania.
Czy HTC ma jeszcze jakąkolwiek wizję?
Póki co nic na to nie wskazuje. Wildfire E7 nie jest sprzętem, który ma kogokolwiek przekonać do powrotu do HTC. Co więcej, nie jest nawet godnym następcą linii Wildfire, która przed laty była ważnym elementem krajobrazu Androida. Dzisiejsza odsłona tej serii to tania wydmuszka, produkt, który wygląda jakby został zaprojektowany na siłę, byle tylko zaznaczyć obecność na rynku.
Co ciekawe, wszystko wskazuje na to, że Wildfire E7 trafi jedynie na rynki takie jak Zjednoczone Emiraty Arabskie i całe szczęście. W Polsce, gdzie nawet najtańsze smartfony od Motoroli, Xiaomi czy Infinix oferują znacznie lepszy stosunek ceny do możliwości, ten model nie miałby szans. Gdyby HTC próbowało wrócić z takim produktem nad Wisłę, mogłoby jedynie ostatecznie pogrzebać swoją mobilną markę.
Źródło: Gizmochina
Chcesz być na bieżąco? Śledź ROOTBLOG w Google News!