Test VASCO Q1: sprawdziłem go w Hong Kongu, Wietnamie, Singapurze i Chinach. Czy sprostał wyzwaniu?

Test VASCO Q1: sprawdziłem go w Hong Kongu, Wietnamie, Singapurze i Chinach. Czy sprostał wyzwaniu?

Translatory elektroniczne to urządzenia, które najlepiej testuje się w boju. Zamiast sprawdzać je w hotelowym lobby w Europie, postanowiliśmy zabrać nowy model VASCO Q1 w najtrudniejsze środowisko językowe, jakie mogliśmy wymyślić – do Chin. Po intensywnym użytkowaniu w Hongkongu i Chinach kontynentalnych mamy jasny obraz tego, co potrafi ten sprzęt. Zapraszamy na recenzję.

Test VASCO Q1: sprawdziłem go w Hong Kongu, Wietnamie, Singapurze i Chinach. Czy sprostał wyzwaniu?

Pierwsze wrażenia i design: Q1 kontra V4

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to zmiana gabarytów względem poprzednika, którego testowaliśmy, czyli modelu V4. Tamten był bardzo długi, co miało sens, by mikrofon był bliżej rozmówcy, ale cierpiała na tym poręczność. Q1 jest zupełnie inny – mniejszy, z 3,5-calowym wyświetlaczem i masą 147 gramów. Znacznie lepiej leży w dłoni, obsługa jedną ręką jest wygodniejsza, a komunikaty na ekranie czytelniejsze. Krótko mówiąc: jest zgrabniej i ładniej.

VASCO projektuje swoje urządzenia celowo. Głośniki są znacznie mocniejsze niż w typowym smartfonie, a mikrofony lepiej zbierają dźwięk. W Q1 umieszczono je po obu stronach obudowy, co teoretycznie pozwala na prowadzenie rozmowy bez obracania translatora.

Test VASCO Q1: sprawdziłem go w Hong Kongu, Wietnamie, Singapurze i Chinach. Czy sprostał wyzwaniu?

Wspierany przez AI

Główną zaletą urządzenia jest jego szybkość i gotowość do działania. VASCO Q1 korzysta z 10 różnych silników tłumaczeniowych, co w praktyce oznacza szybsze i często dokładniejsze tłumaczenia niż w przypadku polegania na jednej aplikacji w telefonie.

Urządzenie jest też zawsze gotowe do działania. Z boku mamy trzy przyciski: blokady oraz dwa dedykowane przyciski do aktywacji tłumaczenia w danym języku. Co ważne, mają różną fakturę (jeden jest chropowaty, drugi gładki), dzięki czemu można je obsługiwać bezwzrokowo i skupić się na prowadzeniu rozmowy.

Praktyka w Azji, czyli zderzenie z rzeczywistością

Teoria to jedno, ale testy w Chinach szybko zweryfikowały niektóre założenia. Po pierwsze, mimo dwustronnych mikrofonów, ludzie z przyzwyczajenia (nawyk ze smartfonów) i tak chcą, by obrócić urządzenie w ich stronę.

Po drugie, w szybkich sytuacjach – w sklepie, taksówce czy hotelu – to my, jako główni użytkownicy, obsługujemy ten translator. Druga strona po prostu nie wie, jak go używać. To prowadzi do kilku drobnych, ale istotnych uwag ergonomicznych. W trybie rozmowy mamy na ekranie dwa symbole mikrofonów z podpisami, np. “polski” i “chiński”. Chińczyk niekoniecznie zrozumie napis “chiński” – tu aż prosi się o zastąpienie ikon mikrofonów flagami państw.

Druga sprawa to specyfika rynku azjatyckiego. Użytkownicy komunikatorów typu WeChat są przyzwyczajeni do trybu “push-to-talk”, czyli trzymania przycisku podczas mówienia. W VASCO wystarczy go nacisnąć raz. Nasi chińscy rozmówcy notorycznie próbowali trzymać przycisk, co często prowadziło do “missclicków” i przerywania tłumaczenia. To niuanse, które wychodzą dopiero w praktyce.

Jak radzi sobie z chińskim? Jakość tłumaczeń

Bądźmy szczerzy: tłumaczenie z języka chińskiego nigdy nie będzie idealne, niezależnie od translatora. To specyficzny, często dwuznaczny język. Czasami trzeba się domyślić kontekstu. Natomiast w przypadku języków bardziej popularnych, jak hiszpański czy angielski, tłumaczenia są po prostu poprawne.

Najważniejsze jest jednak to, czy da się dogadać. Odpowiedź brzmi: absolutnie tak. To nie jest sprzęt do pisania esejów na poziomie uniwersyteckim. To narzędzie do komunikacji w podstawowych sprawach: w hotelu, restauracji czy taksówce. I do tego VASCO nadaje się idealnie, realnie przełamując barierę językową, która w Azji bywa gigantyczna.

Funkcje, które budują przewagę nad smartfonem: Internet i Foto

Największą i absolutnie niepodważalną zaletą VASCO jest coś, co daje nam “święty spokój”. Mowa o wbudowanej karcie SIM z nielimitowanym i dożywotnim pakietem internetu w cenie urządzenia. Lądujemy w jednym z blisko 200 krajów, włączamy translator i on po prostu działa. Bez szukania prepaidów, bez walki z eSIM-ami, bez martwienia się o pakiety danych. To bezcenne, szczególnie gdy lądujesz w miejscu, gdzie nawet nie wiesz, jak zapytać o kartę SIM.

Warto dodać, że w porównaniu do V4, gdzie w Chinach miewaliśmy problemy z zasięgiem, Q1 działał bez zarzutu. (Uwaga: są wyjątki, np. Malediwy, gdzie rynek telekomunikacyjny jest całkowicie zamknięty).

Drugą świetną funkcją jest tłumacz foto. Działa on znacznie lepiej niż np. Tłumacz Google. Po zrobieniu zdjęcia tekstu (np. menu w restauracji), VASCO tłumaczy je, zachowując układ. Tekst się nie “rozjeżdża”, mniejsze i większe czcionki są poprawnie rozpoznawane, a my dokładnie wiemy, która przetłumaczona pozycja odpowiada np. danej potrawie w karcie.

Dodatkowe “bajery” i bateria

VASCO Q1 wprowadza kilka nowości. Jedną z nich jest klonowanie głosu. To ciekawy “bajer”, bardziej przydatny w biznesie niż turystyce, pozwalający mówić w obcym języku (przetestowaliśmy to z językiem japońskim) naszym własnym głosem. Działa to zaskakująco dobrze.

Kolejna nowość to możliwość dzwonienia. Translator może służyć jako telefon do wykonywania połączeń międzynarodowych. Przydaje się to do rezerwacji stolika czy wezwania pomocy. W pakiecie dostajemy 10 minut, a kolejne 10 minut to koszt 25 zł. Może się to wydawać dużą kwotą, ale szybka weryfikacja cenników u operatorów i od razu dowiadujemy się, że minuta połączenia np. w Hong Kongu to ok. 8 zł – i już to 25 zł za kolejne 10 minut wygląda przyjemniej.

Jeśli chodzi o baterię, spokojnie wystarcza na cały dzień, a nawet półtora dnia typowego, turystycznego użytkowania (zamawianie jedzenia, meldowanie się w hotelu, taksówka). Jedyna wada? Podczas ładowania świeci się wielka, mocna dioda LED (czerwona lub zielona). W ciemnym pokoju hotelowym potrafi świecić po oczach i trzeba ją w jakiś sposób zasłonić, by nie irytowała.

Czy warto spakować VASCO Q1 do bagażu podręcznego?

Zdecydowanie tak, szczególnie w krajach azjatyckich, gdzie bariera językowa jest ogromna. To intuicyjny i szybki sprzęt, który po prostu pomaga się dogadać. Dzięki kilku kliknięciom jesteśmy w stanie zamówić taksówkę, zameldować się w hotelu, zamówić coś w restauracji, czy po prostu dogadać się z obcokrajowcem.

Jego największą zaletą jest wspomniany wbudowany internet, który daje komfort psychiczny nieporównywalny z rozwiązaniami opartymi na smartfonie. Mimo kilku drobnych uwag ergonomicznych, które warto by poprawić, jest to rozwiązanie, które mogę szczerze polecić osobom, które dużo podróżują i tym, którzy lubią sprawdzone rozwiązania do dedykowanych funkcji.

Materiał powstał przy współpracy z Vasco, partner nie miał wpływu na treści i opinię przedstawioną w tym tekście, ale wsparł naszą wyprawę do Azji żeby przetestować translator w najcięższych warunkach za co dziękujemy! Z kodem ROOTBLOG5 otrzymujecie 5% zniżki na zakup translatora tutaj

Chcesz być na bieżąco? Śledź ROOTBLOG w Google News!