Na rynku smartfonów trudno dziś o prawdziwe zaskoczenie. Flagowce Samsunga, Apple czy Xiaomi idą bezpieczną, przewidywalną ścieżką, unikając większych kontrowersji. Zupełnie inną drogą podąża Vertu, czyli marka słynąca z absurdalnie drogich telefonów premium, która właśnie zaprezentowała model Vertu Agent Q. To urządzenie, które nie próbuje być „dla każdego”. Ono w ogóle nie próbuje udawać rozsądnego zakupu. Jest manifestem luksusu, a przy okazji… zaskakująco mocnym technicznie smartfonem.
Mocny jak flagowiec, drogi jak sportowy jacht
Choć Vertu Agent Q ma w sobie sporo ekstrawagancji, nie można odmówić mu jednego: to pełnoprawny flagowiec na 2025 rok. Na froncie znalazł się 6,02-calowy wyświetlacz AMOLED o rozdzielczości Full HD+ i odświeżaniu 120 Hz, co w segmencie premium jest standardem, ale przy tej przekątnej ekranu wciąż rzadkością. Pod obudową pracuje nadal mocny układ Qualcomm Snapdragon 8 Elite, wspierany przez 16 GB pamięci RAM oraz do 1 TB pamięci wewnętrznej. W standardzie użytkownik otrzymuje też 10 TB przestrzeni w chmurze Vertu, co jest ewenementem w świecie smartfonów.


Energię dostarcza akumulator 5565 mAh z ładowaniem o mocy 65 W. Taka bateria przy relatywnie niewielkim ekranie zapowiada wręcz imponujący czas pracy, czyli coś, czego Apple i Samsung od lat nie potrafią osiągnąć w swoich kompaktowych flagowcach. Za możliwości fotograficzne odpowiada natomiast zestaw trzech (w innych materiałach można odnaleźć informację o czterech, a więc widać tu pewną niespójność producenta) aparatów z optyczną stabilizacją obrazu: główny z sensorem Sony IMX906, ultraszerokokątny moduł z matrycą OV50D oraz teleobiektyw OV64B z dwukrotnym zoomem optycznym. Do selfie przewidziano aparat 32 Mpx.


Agent Q to jednak nie tylko hardware. To również cała otoczka ekskluzywnych usług, która definiuje DNA Vertu. Smartfon oferuje funkcję Ruby Talk, czyli fizyczny przycisk, który łączy użytkownika z siecią 200 „agentów” gotowych zająć się rezerwacją lotu, zakupem biletów czy organizacją kolacji w zamkniętych restauracjach. Nowością jest integracja z AI, które ma być pierwszą warstwą obsługi. Jeśli sztuczna inteligencja zawiedzie, to wsparcie 24/7 przejmuje realny doradca. Luksus? Owszem. Niezbędne? Zdecydowanie nie.
Design pełen ekstrawagancji. Tu płacisz za pokazanie statusu
Vertu Agent Q nie próbuje konkurować z nikim, on chce dominować wizualnie. Tylne plecki wykończono cielęcą albo krokodylą skórą (w droższych wersjach mówimy o himalajskim aligatorze). Rama urządzenia może być pokryta złotem, a w najwyższym wariancie wysadzana diamentami. Slot na kartę SIM ukryto za ręcznie składanym mechanizmem przypominającym szwajcarską biżuterię. Producent dorzuca nawet coś, co nazwano „ceramiczną poduszką”, ale trudno powiedzieć, czy to element designu, czy symbol luksusowego absurdu.




Oczywiście taka konstrukcja swoje waży, a mianowicie prawie 262 gramy i ma ponad 11 mm grubości. To nie jest smukły smartfon na jogging w El Gouna. To urządzenie, które wygląda, jakby powstało wyłącznie po to, by robić wrażenie, kiedy kładzie się je na stół obok kluczyków od Bentleya.
A cena? Cóż, zaczyna się od 5380 dolarów (~19 570m złotych) za wersję „uboższą” ze skórą cielęcą. Topowy wariant z białą skórą aligatora i diamentami kosztuje 109 680 dolarów, czyli prawie 400 tysięcy złotych. To poziom cenowy, przy którym nawet Porsche staje się rozsądną alternatywą.
AI, złoto i ekskluzywność. Czy Vertu Agent Q ma sens?
Nie ma co udawać, że Agent Q nie jest produktem dla przeciętnego użytkownika technologii. To smartfon, który powstał dla pokazania statusu i możliwości finansowych. Jego cena nie wynika z przełomowych funkcji. W rzeczywistości niemal każdy element jego specyfikacji znajdziemy w znacznie tańszych flagowcach. Tutaj płacimy za ręczne wykonanie, rzadkie materiały, prywatne usługi concierge i tę dziwną satysfakcję, że korzystamy z urządzenia, którego większość ludzi nigdy nie zobaczy na żywo.
Czy to przesada? Tak. Czy jest w tym coś fascynującego? Też tak.
Źródło: Vertu
Chcesz być na bieżąco? Śledź ROOTBLOG w Google News!