W niedawno opublikowanym artykule Forbes na temat słynnej aplikacji do tworzenia grafiki padły bardzo kontrowersyjne słowa samego twórcy.
AI, czy nie AI?
Sztuczna inteligencja jest coraz częściej obecna w naszym życiu codziennym. Pomimo tego, że nadal daleko jej do tego, z czego znamy ją, chociażby z filmów sci-fi, faktem jest, że zaczyna odgrywać coraz ciekawszą rolę. W ostatnich miesiącach głośno zrobiło się o Midjourney, czyli AI, która na podstawie wprowadzonego tekstu potrafi tworzyć niekiedy bardzo abstrakcyjne grafiki. Midjourney szybko stała się popularna, głównie wśród entuzjastów sztuki, ale także sztucznej inteligencji. Wiele osób zadawało sobie pytanie, w jaki sposób udało się stworzyć tak ciekawe oprogramowanie. Niestety szybko okazało się, że odpowiedzi mogą nie być takie, jak chcielibyśmy usłyszeć, co potwierdza twórca Midjourney.
Pora karmienia
Od początku jasne było, że Midjourney doskonali się na podstawie nauczania maszynowego. Jest to powolny proces, który wymaga ogromnej ilości danych. W przypadku aplikacji, której zadaniem ma być tworzenie grafiki, naturalne jest, że trzeba najpierw ją „nakarmić” odpowiednią ilością istniejącej już grafiki. Tutaj pojawiły się pierwsze kontrowersje, w postaci obaw o prawa autorskie. Niestety twórca Midjourney wprost stwierdził i tym samym potwierdził obawy wielu osób, że nie bardzo dba o prawa autorskie. Nonszalancko dodał, że nie da się tego pilnować i nigdy nie było to celem projektu. Czy w takim razie można w ogóle mówić o Midjourney, jako o AI, w sytuacji, gdy to, co tworzy powstaje w oparciu o pracę i trud prawdziwych, żywych artystów? David Holz (twórca) zapewnia, że obrazy, którymi karmi się Midjourney pochodzą z otwartych baz, ale niestety nikt nie sprawdza, jak się tam znalazły.
Źródło: android.com.pl
Chcesz być na bieżąco? Śledź ROOTBLOG w Google News!