Spis treści
Ze sprzętem Xiaomi jestem zaznajomiony już od kilku ładnych lat. Pierwszą moją stycznością była opaska Mi Band 1S, która okazała się całkiem ciekawym gadżetem – zwłaszcza jak na tamte czasy. Później do “kolekcji” dołączały kolejne urządzenia, aż moim ostatnim zakupem został zegarek Mi Watch. Na początku bardzo mi się podobał, ale teraz zaczynam żałować tego zakupu.
Krótkie wprowadzenie
W lutym bieżącego roku rozpoczął się spory bum na Xiaomi Mi Watch. Nic w tym dziwnego, w swojej cenie to naprawdę dobry hardware, który powinien pozwolić na wiele. W tamtym momencie Mi Watch wydawał się solidnym wyborem – nie tylko przez specyfikację, ale również markę, które wielokrotnie udowodniła, że “umie w smartopaski i smartzegarki“. Zachęcony pozytywnymi recenzjami oraz promocją walentynkową, w ramach której do każdego zakupionego Mi Watcha dołączany był Mi Watch Lite, zdecydowałem się na zakup. Tym bardziej, że miałem Mi Banda 5.
Tak jak wspomniałem we wstępie, miałem Mi Banda 1S, ale to były inne czasy i nie warto brać to pod uwagę. Mi Band 4 to był mój powrót do tych opasek i po prostu byłem zadowolony. W zasadzie mógłbym go nie wymieniać – tym bardziej, że kosztował zaledwie 140 złotych. Jednak pod koniec grudnia zdecydowałem się na zakup Mi Banda 5. W lokalnym sklepie Xiaomi był dostępny w bardzo dobrej promocji, a zachęcony faktem, że ma być jeszcze lepszy, zdecydowałem się na zakup.
Mi Band 5 okazał się porażką i to z dwóch powodów. Po pierwsze, błędnie wyświetlał polskie znaki. Po drugie, sprzęt miał uszkodzoną baterię, przez co musiałem ładować go co 3 dni. Na szczęście udało mi się egzemplarz wymienić na nowy, w ramach gwarancji.
I teraz wracamy do Mi Watcha. Zniechęcony Mi Bandem 5 postanowiłem przeskoczyć na coś lepszego i zarazem dającego większe możliwości. Dlatego też kupiłem flagowy smartwatch Xiaomi.
Xiaomi Mi Watch: na początku było OK
Kiedy to dotarł do mnie egzemplarz Mi Watcha, to na początku byłem zauroczony. Duży, jasny, pełen kolorów i wyraźny ekran. Szybko działający interfejs. Kontroler multimediów współpracujący z KDE Connect. Podgląd niemalże wszystkich statystyk bezpośrednio na zegarku. To naprawdę robi wrażenie.
Niestety, dobre wrażenie szybko minęło, a to już po około 10 dniach…
Ktoś chyba zapomniał, że sprzedaje nowy, flagowy zegarek
W dniu, w którym otrzymałem zegarek (czyli kilka(naście) dni po premierze), wykonałem pierwszy update firmware’u. Kolejna aktualizacja przyszła jakoś kilka dni później. Nie wprowadziła ona nic, co bym używał, ale faktycznie dawała pewne nowości, co mogło w użytkownikach wyrobić pozytywne wrażenie.
Wrażenie, że jest to sprzęt o ogromnych możliwościach, a kolejne funkcję będą stopniowo dodawane. I wiecie co? To była ostatnia aktualizacja.
Tak, od lutego nie otrzymałem żadnej aktualizacji, a jakaś przydałaby się. Zwłaszcza taka, która naprawia błędy, a przede wszystkim jeden i to bardzo irytujący. Otóż kiedy na raz przychodzi do mnie dużo powiadomień (na przykład z dwóch różnych czatów w Telegramie) to zegarek tego nie wytrzymuje, zaczyna wibrować ciągle przez 10-15 sekund, a następnie przechodzi quick-reboot.
Tak jak powiedziałem, jest to irytujące, a uaktualnienia, które mogłoby to naprawić, nigdy nie zobaczyłem. Warto dodać, że przed tą ostatnią aktualizacją coś takiego nie występowało.
Nie tylko ja zauważyłem, że Mi Watch to sprzęt zapomniany przez Xiaomi. Pod wpisem, w którym opisywałem ostatnią aktualizację zegarka, nie tak dawno temu pojawił się pewien komentarz, z którym natychmiastowo się zgodziłem.
Niedoróbki widać na każdym kroku, a nikt nie jest chętny, aby to naprawić
Wyżej opisany problem to nie jest wszystko. Sprzęt jest pełen tego typu “niespodzianek”. Większość problemów wynika z tego, że nikt po prostu nie przetestował oprogramowania, które napisał. Wiele elementów to sprawa kilku linijek w kodzie, które byłyby wybawieniem. Przykład? Proszę bardzo.
Mi Watch oferuje aplikację, która ma pozwolić się zrelaksować/uspokoić poprzez ćwiczenia z oddychaniem. Świetna sprawa. Jest jednak pewien problem. W trakcie tego ćwiczenia przychodzące powiadomienia objawiają się nie tylko wibracjami, ale również wyświetlają się na całym ekranie. Jeśli więc chciałeś się zrelaksować, to co najwyżej zdenerwujesz się jeszcze bardziej. A wystarczyłoby dodać instrukcję, która blokowałaby wibracje i wyświetlanie się powiadomień podczas korzystania z tej aplikacji…
Xiaomi Wear, to aplikacja, z której nie chcesz korzystać
Ten wątek zacznijmy od Mi Fit. Tak, od Mi Fit, czyli od aplikacji, z którą pierwszy raz miałem do czynienia jeszcze w 2016 roku. Doświadczałem i przyglądałem się temu, jak program ten zmienia się, poprawia – dojrzewa. Fakt, nie jest idealny, ale oferuje dużo możliwości konfiguracji i jest całkiem poukładany. Z jakiegoś powodu chiński producent postanowił wydać nową aplikację – Xiaomi Wear.
Xiaomi Wear wygląda jak mocno odchudzona wersja Mi Fit. Fakt, jest to program przejrzystszy, a zarazem podobny do Mi Fit. Niestety, ma on jednak zaledwie ułamek funkcji i konfiguracji, które ma Mi Fit.
Brakuje chociażby możliwości zablokowania przychodzenia powiadomień, kiedy ekran telefonu jest zaświecony. Nie można podejrzeć ile metrów przeszliśmy w danej serii kroków. Nie możemy nawet podejrzeć od ilu procent użytkowników platformy poszliśmy później spać. Są to drobne rzeczy, które razem sprawiają, że Xiaomi Wear to aplikacja po prostu biedna.
Jakieś podsumowanie?
Mi Watch to naprawdę dobry hardware i pochwalić możemy chociażby świetny ekran czy wysoką wydajność. Niestety, sprzęt jest ograniczony przez software, który nie tylko oferuje mało, ale jest również pełen błędów i niedoróbek. Mało tego, od dłuższego czasu zegarek nie dostał żadnych aktualizacji, które jakkolwiek wpłynęłyby na użytkowanie.
Z Mi Watch naprawdę się polubiłem, jednak coraz bardziej żałuję tego zakupu. No chyba, że Xiaomi mnie zaskoczy i wyda wyczekiwane uaktualnienie…
Chcesz być na bieżąco? Śledź ROOTBLOG w Google News!